Od niedawna jestem bardzo, bardzo szczęśliwą posiadaczką własnego samochodu. Małego, zwrotnego i miejskiego. Kiedy jeździłam nim tylko ja, przez długie tygodnie wyglądał wprost doskonale. Odkąd wożę w nim dzieciaki do i z: przedszkola, szkoły, angielskiego, treningów, urodzin kolegów, wizyt u lekarza, basenu itd, zauważyłam, że postarzał się o kilka lat. Szkoda biedaka.
Mocno ograniczona przestrzeń mojego samochodu sprawia, że nawet niewielki bałagan jest bardzo uciążliwy. Skąd się to bierze? To bardzo proste: nie zawsze jestem w stanie (fizycznie) wyciągać z samochodu dwoje (często przysypiających) dzieci, ich tornistry, worki i plecaki oraz jeszcze tygodniowe zakupy. Nic więc dziwnego, że często coś zostaje w bagażniku i ostatecznie macham na to ręką. Następnego dnia okazuje się, że inne, naprawdę niezbędne dzisiaj rzeczy, po prostu się do samochodu nie zmieszczą. Oczywiście zawsze można coś przestawić lub docisnąć i jakoś się uda. Można też wrócić do domu i odnieść nadbagaż, ale kto ma na to czas o 8.15 rano? Na mnie mnie patrzcie. Już nawet nie wspomnę o takich drobiazgach jak zeschnięta z jednej strony, a nadpleśniała z drugiej skórka od banana znaleziona pod fotelem. Kocham moje dzieci. Kocham moje dzieci. Kocham moje dzieci i jestem oceanem spokoju... Oceanem.