Strony
środa, 12 grudnia 2012
wtorek, 11 grudnia 2012
poniedziałek, 10 grudnia 2012
Co właściwie jemy, czyli menu naszej rodziny - aktualizacja
Przeglądając wcześniejsze posty, znalazłam swoją obietnicę zeskanowania karty dań naszej rodziny. Niestety mój charakter pisma sprawia, iż mam ochotę wczołgać się pod łóżko ze wstydu. W dodatku liczne natchnione skreślenia i dopiski skutecznie utrudniają odczytanie czegokolwiek. Przyszła pora na cyfryzację. Dlatego zdecydowałam się po prostu przepisać wszystko, dodatkowo uzupełniając spis o śniadania, kolacje oraz jedzenie zabierane do pracy. Przy większości dań obiadowych zaznaczam z czym je podaję. To są zestawy, które zawsze się u nas sprawdzają. Wszyscy je lubią i nikt nie marudzi, że nie ma ochoty na to czy tamto. Nie zawsze jemy obiad i kolację (trudno to zrobić, gdy większość zainteresowanych nie wraca do domu przed 18.00). Zwykle II danie jest u nas kolacją, a takie typowe kolacje jadamy głównie w weekendy.
Planując posiłki (i zakupy) na dany tydzień, nie wertuję setek stron internetowych w poszukiwaniu natchnienia. Znajduję je w liście, którą tu prezentuję. To są potrawy, które rzeczywiście jadamy najczęściej. Po ostatnich badaniach okazało się, że starszy syn wyrósł z alergii pokarmowych, wiec wprowadziliśmy do jadłospisu dania, których wcześniej trzeba było unikać. Uczulenie na mleko krowie nadal jednak dotyczy połowy z nas, zatem nabiał pozostaje na cenzurowanym. Mleko krowie zastępuję głównie kozim, kokosowym, ryżowym lub migdałowym.
niedziela, 9 grudnia 2012
czwartek, 6 grudnia 2012
Kiedy otwieram przesyłkę z Allegro, a jej zawartość
w niczym nie przypomina przedmiotu ze zdjęcia, jestem jak:
środa, 5 grudnia 2012
Uniwersalny planner na każdy miesiąc roku 2013 - do wydrukowania
W październiku pisałam, że lubię go, ze względu na jego nieskomplikowanie i uniwersalność. Zapisuję w nim najważniejsze wydarzenia w
danym miesiącu: urodziny, imieniny, wyjazdy, wizyty lekarskie, zajęcia
pozaszkolne dzieci. Zaznaczam tam nawet, kiedy kończy się ważność
różnych kuponów promocyjnych. Na co dzień wisi on sobie na lodówce, w zwykłej foliowej koszulce. Mam tam jeszcze wydrukowane arkusze na dwa kolejne miesiące. Dzięki temu mogę na bieżąco uzupełniać notatki.
Kolorami zaznaczam kto jest zaangażowany w dane wydarzenie. Każdy z nas ma przypisany sobie kolor: ja - różowy, mąż - pomarańczowy, a dzieci - zielony i niebieski. Dzięki temu wystarczy rzut oka i już wiadomo, kto ma wolne popołudnie, a kto nie :)
Kolorami zaznaczam kto jest zaangażowany w dane wydarzenie. Każdy z nas ma przypisany sobie kolor: ja - różowy, mąż - pomarańczowy, a dzieci - zielony i niebieski. Dzięki temu wystarczy rzut oka i już wiadomo, kto ma wolne popołudnie, a kto nie :)
Oczywiście, bez problemu mogłabym robić to samo w komórce. Zwłaszcza, że po zsynchronizowaniu naszych smartfonów, mielibyśmy z mężem dostęp do wszystkiego zawsze i wszędzie. Jednak informacja, gdzie kto z nas jest którego dnia, jest też ważna dla dzieci. Szczególnie dla tego z nich, który potrafi czytać ;) Syn A nie musi pytać czy w piątek pograją z tatą w piłkę, bo z kalendarza wynika, że tata nie ma wymówki :) Dlatego dopóki obaj chłopcy nie będą mieli własnych telefonów (a to jeszcze długo), pozostaje nam technologia tradycyjna.
wtorek, 4 grudnia 2012
poniedziałek, 3 grudnia 2012
Wiadomość OD Świętego Mikołaja, specjalnie dla Twojego dziecka. Za darmo.
Dzieci piszące listy do Mikołaja, to dość normalna rzecz. Ale Mikołaj odpowiadający na nie? W dodatku w sposób rodem z XXI anie XIX wieku? Za darmo? To nie zdarza się często.
Rok temu skorzystałam z tego po raz pierwszy i śmiało mogę powiedzieć, że był to hit sezonu.
Święty Mikołaj "nagrał" filmik dla każdego z moich synów. Starszy, który miał wtedy 6 lat, przeżywa to do tej pory.
Wystarczy kilka zdjęć, odpowiedzi na kilkanaście prostych pytań o to, co lubi Twoje dziecko. Po kilku minutach można już otworzyć swoją pocztę i wykrzyknąć:
-Kochanie, Święty Mikołaj przysłał Ci maila!
Mina dziecka, zwłaszcza takiego, które wie, co to @, albo starszego, które jest o krok od utraty wiary w Mikołaja, jest bezcenna.
Uprzedzam, że zaskoczenie może być wielkie. Ja i mąż wzruszyliśmy się do łez, widząc reakcję chłopaków.
niedziela, 2 grudnia 2012
sobota, 1 grudnia 2012
Być gotowym na katastrofę?
Dzisiejszy post jest wstępem do nowego, wielowątkowego cyklu na moim blogu, na temat zabezpieczeń na tzw czarną godzinę. Nie mam na myśli barykadowania się w domu, wypchanym po dach wojskowymi racjami żywnościowymi, ani uczenia dzieci zakładania masek przeciwgazowych. Mówię o przygotowaniu się na mniejsze lub większe kryzysy, które jest elementem zwykłego myślenia o przyszłości i przewidywania.
Codzienna organizacja umożliwia nam utrzymywanie rodzinnego status quo. Załatwiamy większość tego, co ma być załatwione, pojawiamy się tam, gdzie mamy się pojawić. Planowanie, czasem bardzo szczegółowe i z dużym wyprzedzeniem, powoduje, że zyskujemy czas, w którym możemy dostosować się do nadchodzącej zmiany. Ale jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że moje samozadowolenie z takiego stanu rzeczy może być mylące. Zastanowiłam się, co by się z nami działo, gdyby niespodziewanie wydarzyła się jakaś katastrofa? Czy przeszlibyśmy przez nią równie gładko, jak przez połączenie w spójną całość kilku napiętych grafików?
Katastrofa to nie walące się niebiosa czy wojna. Nie boję się wieszczących koniec świata Majów, Azteków czy innych Starożytnych, ani ataku zombie (taka jestem twarda, a co!), ale w pewnym momencie musiałam przyznać, że już kilkudniowy brak prądu i wody pitnej, mógłby rozłożyć moją rodzinę na łopatki. W naszym mieszkaniu WSZYSTKO jest na prąd. Zagotowanie wody czy podgrzanie jedzenia wymagałoby chyba rozpalenia ogniska na balkonie. Czym więc karmilibyśmy dzieci w tym czasie? I na jak długo wystarczyłoby nam naszych zapasów?
Subskrybuj:
Posty (Atom)